89 lat temu Dziennik Białostocki donosił:

17 stycznia 1929r.

Straszne odkrycie w zaspie śnieżnej

Dwaj gajowi w lesie pod Ciechanowem zastrzeleni przez kłusownika  

 

W lesie pod wsią Gołotami pod Ciechanowem znaleziono zagrzebane w zaspie śniegu zwłoki dwu młodych mężczyzn.

Na twarzach ich widniały

krwawe rany.

Okoliczni mieszkańcy poznali w zamordowanych Konstantego i Józefa Pyszniewskich synów miejscowego gajowego Stanisława Pyszniewskiego, którzy zniknęli przed dwoma dniami.

Przypuszczano, że młodzi ludzie udali się do stolicy.

Na miejsce

strasznego odkrycia

przybyli przedstawiciele władz.

Stwierdzono, że obu gajowych zabito strzałami z dubeltówki, danymi z bliskiej bardzo odległości, bowiem w twarzach obu ofiar tkwiły ziarenka nieopalonego prochu.

W pobliżu znaleziono niewielki kawałek gazety pomięty i nadpalony.

Służył on jako t. zw. „przybitka”, oddzielająca proch od śrutu.

Papier ten wydał mordercę w ręce sprawiedliwości.

Nie ulega wątpliwości, że braci zabił jakiś kłusownik, którego ścigali w lesie, to tez policja rozpoczęła dochodzenie w tym kierunku.

Przeprowadzono badania kilku okolicznych mieszkańców podejrzewanych o kłusownictwo.

Wreszcie policjanci przybyli do chaty Henryka Zmorzyńskiego we wsi Komnaty Borowe.

- Gdzie fuzja? – zapytano kłusownika.

- Ja nie mam żadnej fuzji – odpowiedział butnie Zmorzyński.

Wobec tego w chacie przeprowadzono rewizję.

W pierzynie na łóżku znaleziono kolbę dubeltówki. Po chwili jeden z policjantów wyciągnął

z pieca lufy

w których tkwiły naboje. W kieszeni palta Zmorzyńskiego znaleziono kapiszony, rożek z prochem i pudełko śrutu.

            Kapiszony zawinięte były w gazetę. Kawałek papieru był oddarty.

            Przyłożone do siebie

oba kawałki gazety tworzyły całość.

            „Przybitkę” znalezioną na miejscu zbrodni, zrobiono z kawałka papieru oddartego od opakowania kapiszonów.

            Widząc niezaprzeczalny dowód Zmorzyński nie próbował się zapierać

i przyznał się do zamordowania

Konstantego i Józefa Pyszniewskich.

            Bracia spotkali go w lesie, gdy strzelał do zajęcy i zaczęli go ścigać, chcąc odebrać mu strzelbę.

            Widząc, że im nie umknie Zmorzyński odwrócił i

z odległości trzech kroków

dał dwa strzały, celując w głowy ścigających.

            Następnie zwłoki zagrzebał w śniegu. Kłusownika – mordercę osadzono w więzieniu.