Kartki z historii białostockich lasów
83 lata temu Dziennik Białostocki donosił:
22 października 1935r.
Przygoda leśnych ludzi
Ludzie którym przypadło pełnić służbe w lasach, których Zycie mocnemi więzami złączyło z lasem, którzy stykają się z lasem co dzień i często co noc – znają tajemniczą potęgę lasu. Nikt tak, jak oni, nie potrafi zrozumieć fantastycznego piękna puszczy, nikt tak nie potrafi odczuć jej tajemniczej grozy i nikt tak nie potrafi przeciwstawiać się jej niebezpieczeństwom. Potrafią to tylko leśni ludzie, dla których las jest terenem codziennego życia.
Puszcza jest groźna. Człowiek lasu musi mieć czujność i zręczność leśnego zwierzęcia, aby nie dać się podejść z zasadzki.
Ale nie boi się on bynajmniej.
Za dobrze zna las, aby się miał bać jego mieszkańców, których najczęściej otacza troskliwa opieką. Boi się jednak drugiego człowieka. Bo w lasach poza łagodnemi zwierzętami, któremi opiekuje się człowiek, grasują również ludzie, którymi przeważnie nikt się nie opiekuje. I tych leśni ludzie boja się najgorzej, oni są najniebezpieczniejszym elementem lasu. Na widok takiego człowieka poczciwy gajowy nie waha się wywalić z dwurury, aby postrzelic go w noge jak zająca. Tym ludziom wypowiedziano w lasach walkę bezpardonową, nieubłagana, ostateczną. Są niepotrzebni. Zdarzają się jednak chwile, kiedy role dziwnie się mieszaja, kiedy niewiadomo, kto na kogo poluje, kto kogo goni i kto przed kim ucieka. Dzieje się to szczególnie pod osłoną nocy.
Wypadek taki miał miejsce w Puszczy Białowieskiej. Było to w połowie marca b. r. późnym wieczorem w oddziale 659. W głębi puszczy panowała niezmącona leśna cisza. Rzadko rozlegały się jakieś przytłumione odgłosy życia. Na krętych ścieżynach leśnych pełnili cichą, niebezpieczną służbę gajowi.
Wówczas to nocny dyżur w Puszczy wypadł również praktykantowi nadleśnictwa Starzyńskiego, Lisickiemu. Młody człowiek uzbroił się w dubeltówkę i poszedł w las. Przez całą noc miał czatować czy ktoś nie okradnie Puszczy. Czuwał. Przyczaił się w cieniu nocy i lasu. Nasłuchiwał. Aż nagle rozległ się turkot wozu i głuche uderzenia siekiery. Rąbali. Okradali Puszczę. Lisicki przyczaił się jeszcze mocniej za drzewem. Wytężył wzrok i słuch.
W pewnym momencie, w cieniu, zamajaczyły sylwetki dwuch ludzi. Lisicki dłużej nie mógł wytrzymać. Wyskoczył gwałtownie zza drzewa: Krzyknął: - „Stój! Kto idzie?!”
I wtem, głuchą nocna ciszę przerwał łoskot strzałów. Jakaś tajemnicza ręka wyładowała cały magazyn rewolweru. Lisicki krzyknął rozpaczliwie, ale pod wpływem lęku zebrał jeszcze wszystkie siły i rzucił się do ucieczki. Był ciężko ranny. Trafiły go 3 strzały. W nogę i w rękę.
Uciekał, wzywając przeraźliwie ratunku i zdziwił się ogromnie, gdy w pewnej chwili, usłyszał za sobą głos:
- Panie praktykancie, proszę nie uciekać, to swój!...
Rzeczywiście, wkrótce wyjaśniła się fatalna pomyłka gajowego Ozimkowicza, który obchodząc swój rewir natknął się na kolegę Lisickiego i sądząc, ze jest to kłusownik, przywitał go serią rewolwerowych strzałów.
Sąd okręgowy na sesji wyjazdowej w Bielsku skazał Ozimkiewicza na 6 mies. aresztu z zawieszeniem na 2 lata.